piątek, 29 sierpnia 2014

Chapter fifth: Ból nigdy nie odchodzi





Każdy z nas potrzebuje inspiracji, natchnienia. Tylko dzięki temu możemy tworzyć, poświęcać się pasji, dawać jej wszystkie swoje myśli, tak by płynęła prosto z serca. Ofiarujemy jej wtedy całego siebie, by wszystko co stworzymy było takie same jak my. Jednak zdarzają się chwilę kiedy to co kochamy robić sprawia nam ból. Nie potrafimy czerpać z tego takiej samej przyjemności jak kiedyś. Zostawiamy to, by zostało zapomniane, zakurzone. Tracimy cząstkę swojej duszy, pozwalamy, by cierpienie odebrało nam to, co sprawiało nam kiedyś radość. Zwyczajnie się poddajemy, by dopiero później zdać sobie sprawę z tego jaki to błąd. Nigdy nie należy porzucać swojej pasji, nigdy nie należy pozwolić sobie upaść. Nawet jeśli wszystko wali się na głowie, jeśli wszystko co budowaliśmy przez wiele lat nagle znajduje się pod naszymi nogami całkowicie zrujnowane. Zawsze znajdzie się chociażby jeden powód, dla którego warto dalej żyć, dalej kontynuować swoją ścieżkę. Możemy z niej zbaczać wiele razy, jednak na końcu zawsze trafimy do celu, jaki sobie postawiliśmy.
Całą powierzchnie podłogi i jasnego, puchowego dywanu zasłaniały wszelkiego rodzaju rysunki, szkice, obrazki. Francesca opierała się plecami o jasno szarą kanapę i przypatrywała się swoim pracom. Te, które leżały w dalszej odległości od dziewczyny były już skończone, odrobinę zakurzone, gdyż pochodziły z kilku lat wstecz. Jednak te, które leżały u jej stóp okazały się jakby zamglone, smutne. Czegoś im brakowało, jakiejś małej iskierki, która byłaby w stanie je ożywić, nadać im blasku. Brunetka cokolwiek robiła, nie potrafiła ich skończyć. Gdy tylko brała ołówek do ręki czuła mrowienie w palcach, jakby był to granat i mógł w każdej chwili wybuchnąć. Jakby jej serce nie mogło udźwigać tego drobnego ciężaru, nie mogło z nim normalnie funkcjonować. Francesca gwałtownie upuściła go na podłogę oddychając głęboko. Podkuliła nogi i schowała w nie głowę. Nie była w stanie dłużej na to wszystko patrzeć. 
- Francesca? - usłyszała nagle nad sobą głos. Podniosła szybko wzrok i spostrzegła Marco stojącego w rogu kanapy. Chłopak głośniej wciągnął powietrze na jej widok. Pod jej oczami widniały ogromne sińce, przez co od razu się domyślił, że nie spała całą noc. Jej włosy były potargane, zakrywały prawie całą jej twarz. Cała się trzęsła, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że nie z zimna. 
- Nic mi nie jest - odparła słabym głosem wyrywając się z otępienia. Pośpiesznie zaczęła zbierać swoje pracę walające się po podłodze, jednak Marco złapał ją za nadgarstek i zatrzymał. Przez chwilę oboje patrzyli sobie w oczy aż w końcu chłopak zagarnął Francesce do swojej piersi. Wtuliła się w niego chcąc choć na chwilę wymazać swoje wspomnienia w jego znajomym cieple. Chciała otumanić się jego zapachem, by pamięć o wczorajszej nocy przepadła, została wymazana, jakby wcale jej nie było. Jednak nie potrafiła, więc po prostu szepnęła cicho w jego obojczyk:
- Nie mogę skończyć swoich rysunków. 
Marco wyciągnął rękę i chwycił jeden z nich. Przedstawiał ciemną ulicę wokół, której stały stare, walące się budynki. Na samym jej końcu stała postać odwrócona tyłem. Z jego postury można było wywnioskować, że to mężczyzna. Pod jego nogami widniała plama, ale chłopak nie mógł stwierdzić czego. Wszystko było czarne, od czasu do czasu poprzecinane szarością. Po jego plecach przeszedł dreszcz. 
- Ale to jest skończone - stwierdził po chwili.
- Nie jest - szept Francesci odbił się od jego skóry. - To nie jestem ja. To nie jest mój rysunek. Namalował to ktoś inny. Nie ja - oderwała się od przyjaciela i zaczęła wpatrywać tępo w ścianę. - Czuję się pusta w środku. Jakby mnie tam nie było. Jakbym istniała tylko ciałem. Jakby mojej duszy już dawno we mnie nie było. Ciągle czuję na sobie ich dotyk i zapach. Ale to nie jest dla mnie najgorsze. Nienawidzę ich za to, że odebrali mi całą pasję, nie za to, że chcieli mnie zgwałcić. Odebrali mi to co najbardziej kochałam, to co jako jedyna rzecz była wizerunkiem mnie, mojego wnętrza. A teraz to zniknęło wraz z ich oddechem, który na mnie pozostawili. Rozpłynęło się. 
- Mówiłem Ci, żeby to zgłosić... 
- Nie - przerwała mu Francesca. - Byli zalani, nie robili tego świadomie. I to Twoi kumple, pracujesz z nimi. Gdybym to zgłosiła na pewno poszli by siedzieć. 
- Nie obchodzi mnie to, że ich znałem, widywałem na co dzień, rozmawiałem z nimi. Damien i Sebastian już nigdy dla mnie nie zaistnieją. Po tym jak Cię tam zobaczyłem całą umazaną we krwi - mimowolnie powędrował wzrokiem na jej zabandażowany nadgarstek - wiedziałem, że ten obraz już zawsze będę miał przed oczami, zawsze będzie mi towarzyszył wkradając się do snów i powodując koszmary. Nigdy... 
- Nie chcę byś miał przeze mnie koszmary - przerwała mu Włoszka po raz drugi. - Ważne jest, że nic mi się nie stało. Jestem bezpieczna - ostatnie słowa ledwo przeszły jej przez gardło. 
"Ze mną zawsze będziesz" chciał odpowiedzieć, ale zabrakło mu na to siły. Po prostu zagarnął przyjaciółkę do siebie i wtulił twarz w jej ciemne włosy.



Gdy tylko podniosła głowę zimno otuliło jej ciało w każdym calu. Skuliła się i przetarła zmęczone oczy, by odpędzić od siebie sen. Dopiero po chwili zorientowała się, że spała na ręce Leona. Rozejrzała się zdezorientowana i popatrzyła na zegarek przyjaciela, który znajdował się na jego lewym nadgarstku. Dochodziła szósta rano. Spróbowała podnieść się z ziemi, ale jej noga zaplątała się w wystające korzenie drzew, więc upadła z powrotem na prowizoryczne posłanie. Postanowiła po prostu poczekać aż Leon wstanie, a nie chciała go budzić. Ponownie zaczęła rozglądać się wokół siebie. Znajdowali się na polanie, która wczoraj zdążyli odnaleźć zanim niebo całkiem spowił mrok. Nie miało sensu wracać do miasta, bo skoro i tak zgubili ścieżkę, wiedziała, że w nocy ich położenie jeszcze bardziej się pogorszy. Wyciągnęli się na kocu, który Leon na szczęście spakował do plecaka i próbowali zasnąć. Nie było to łatwe, zważają na to, że noce w Hull'u nie szczyciły się wysoką temperaturą. Teraz słońce wysyłało w ich stronę ciepłe promiennie, jednak Violetta i tak strasznie marzła. Szczelniej otuliła się bluzą, którą dostała od przyjaciela i po raz kolejny zaczęła się zastanawiać jak do tego doszło. Po chwili jednak odpuściła, gdyż i tak nie mogła się skupić. Jęknęła na widok pająka na jej dłoni. Wzdrygnęła się i natychmiast strzepała go z siebie. Jej ruchy obudziły Leona, który skrzywił się obolały zaraz gdy otworzył oczy.
- Przepraszam - Violetta nie do końca wiedziała dlaczego szepcze. - Nie chciałam Cię budzić.
- Nic się nie stało - pośpiesznie ją uspokoił podnosząc się do pozycji siedzącej. Zamrugał i potargał swoje włosy, które i tak sterczały na wszystkie strony. Przez chwilę siedzieli w ciszy rozglądając się dokoła, jakby chcieli samym spojrzeniem sprawić, by znaleźli się w innym miejscu. Jednak w końcu otumanieni podnieśli się z ziemi, strzepując z siebie liście i piach. Po krótkiej rozmowie postanowili spakować się i spróbować znaleźć drogę powrotną. Dopiero w świetle dnia zobaczyli jak okropną trasę musieli pokonać, by tu się znaleźć. Na drodze widniały ogromne dziury, gdzieniegdzie walały się szczątki niegdyś wysokich drzew. Omijając wszelkie przeszkody, które znajdowały się na drodze, Violetta nadal nie rozumiała, jak Leon mógł zgubić się w tak dobrze znanym mu lesie, skoro jeździł tu rowerem od dzieciństwa.
- Jeszcze kilka lat temu las był dużo większy, ale później zaczęli coraz bardziej rozbudowywać miasto i większą część ścieżek usunięto zastępując je drogami asfaltowymi, więc sporo się tu pozmieniało - wyjaśnił spokojnym głosem wpatrując się w podłoże. Przez chwilę między nimi zapadła całkowita cisza. Poruszali się powoli rozglądając się na boki, by w końcu jakiś szczegół mógł im powiedzieć gdzie się znaleźli. Jednak wszystko uparcie się nie zmieniało, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Tymczasem dzień zaczął pomału się rozpoczynać. Słońce raz za razem wysyłało w stronę ziemi delikatne promyki, by mogła nacieszyć się ich ciepłem. Liście kołysały się wokół drzew jakby tuląc je do siebie. W powietrzu unosił się śpiew ptaków, które wesoło porozumiewały się między sobą. 
- Jak wspominasz swoją mamę? - spytał nagle Leon patrząc z ciekawością na przyjaciółkę. Violetta gwałtownie się zatrzymała jakby tym pytaniem szatyn zablokował jej dalszą drogę. Po chwili otrząsnęła się jednak i ruszyła z miejsca. - Mało o niej mówisz - dodał chłopak. 
- Tak - przyznała cicho szatynka spuszczając głowę. - Mało o niej mówię, bo prawie jej nie pamiętam - wyjaśniła. - Miałam ledwo siedem lat, gdy odeszła. Sądzę, że ucieczka taty zabrała mi związane z nią wspomnienia. Jakby samotność, która nagle mnie ogarnęła zabrała wszystko, by jeszcze bardziej mnie zniszczyć. Przez wiele dni nie wychodziłam z pokoju, nie wpuszczałam nikogo, zresztą to wiesz, bo nawet ciebie nie pozwoliłam do siebie dopuścić. Nie rozumiałam dlaczego rodzice nagle mnie zostawili, dlaczego nagle odeszli, bez żadnego pożegnania. Przecież wiele razy powtarzali, że mnie kochają, że zawsze przy mnie będą - nagle umilkła, jakby odjęto jej mowę. Po chwili jednak kontynuowała. - W końcu Angie wyciągnęła mnie z pokoju. Zaprowadziła mnie na łąkę, na której zawsze przesiadywałam z mamą. Gdy tylko tam się znalazłam wybuchnęłam płaczem. To tam mama posyłała do mnie swoje promienne uśmiechy. To tam brała mnie na ręce i okręcała wokół siebie. To tam słyszałam jej śmiech, gdy zbierałyśmy razem kwiatki na bukiety. Ale wtedy tam tego nie było. Nie było jej. Nawet śladu po tym, że kiedykolwiek postawiła tam stopę. Jakby wcale się nie narodziła, jakby nigdy nie była moją mamą. Przesiedziałam tam cały dzień u boku Angie. I wtedy zrozumiałam, że mama nie chciałaby, żebym cały czas za nią płakała, żebym przegrała życie z jej powodu. Zapomniałam o tym, że tata mnie zostawił, przyjęłam to do wiadomości, jednak chyba nigdy to do mnie nie dotarło. Od tamtej pory każdego dnia mama uczy mnie walczyć, a ja pokazuję jej jak się wygrywa. 
Violetta uśmiechnęła się do swoich wspomnień i popatrzyła z boku na przyjaciela. Jego oczy były zamglone, jakby poszukiwał w zakamarkach swojego umysłu, myśli związanych z tamtego wydarzenia. Była to wtedy największa próba ich przyjaźni, która przetrwała mimo tak strasznych sytuacji. 
Violetta popatrzyła z powrotem na drogę i zdała sobie sprawę, że zna to miejsce. Było to rozwidlenie, które wcześniej mijali. Za chwilę miała zacząć się ścieżka prowadząca do miasta. Przyjaciele popatrzyli na siebie i bez słowa wsiedli na rower. Po chwili już ich tu nie było. 



Wiatr delikatnie rozwiewał jej ciemne włosy zebrane w kucyk, przez co kosmyki włosów raz za razem się z niego wymykały. Czuła delikatne ukłucia chłodu na policzkach jakby wbijały się w nie małe igiełki. Jednak nie zaprzestawała swojej pracy, gdyż zdążyła przyzwyczaić się do warunków, które ogarniają Hull. Znała to nieprzyjemne uczucie, gdy zimno nie chciało opuszczać ciała i nieustannie je goniło, by tylko ciepło nie znalazło żadnego wejścia, by się przedostać na zewnątrz. Jednak uwielbiała to miasto przede wszystkim za tą pochmurną pogodę, ciągłe deszcze. Po deszczu promyki słońca, które czujemy na sobie sprawiają nam o wiele więcej przyjemność niż jeśli miało by świecić ono cały dzień. Deszcz daje nam chwile, w których zatrzymuje się czas i liczą się wtedy tylko krople wody spływające po szybie, niczym problemy z duszy.
Pot powoli spływał z jej czoła po skroni, ale ona jednym, zdecydowanym gestem go starła. Mocniej ścisnęła klucz uniwersalny, który trzymała oburącz w dłoniach, ale ani drgnął. Sfrustrowana przeniosła się z pozycji klęczącej, by usiąść na brudnej podłodze. Z jej ust wymsknęło się przekleństwo gdy śrubka, którą chciała wykręcić nadal znajdowała się w tym samym miejscu, co była wcześniej, czyli w kole samochodu. W końcu rzuciła kluczem na ziemie, by w ten sposób pozbyć się z siebie wściekłości. Odbił się on z hukiem od podłoża, na co lekko się skrzywiła.
- Nie ma co się wkurzać - usłyszała znajomy głos. Odwróciła głowę i spostrzegła Diego stojącego w wejściu do warsztatu. Nie uśmiechał się, ale iskierki śmiechu tańczyły w jego oczach. - Wystarczy mieć w sobie odpowiedni spokój i nutkę cierpliwości. 
- Dawno już ją zgubiłam - wymamrotała umykając wzrokiem gdzie indziej. Chłopak cicho skierował się w jej stronę i ukucnął obok samochodu. Wziął do ręki klucz i po chwili poddał szatynce zardzewiałą śrubę, którą tak zażarcie chciała odkręcić. Kąciki jej ust lekko podniosły się ku górze, a po chwili ona sama również wstała. Wzięła starą szmatkę z lady i wytarła o nią ręce. 
- Jak z Francescą? - spytała odwracają się do niego z powrotem. 
- W porządku. Marco stara się być z nią jak najczęściej - wyjaśnił opierając się karoserie samochodu. - Mówi, że strasznie zamknęła się w sobie, jakby w raz z dotykiem tamtych uciekło z niej życie. 
Wciąż tak ich nazywa, pomyślała Lara. "Oni", "tamci". Już nie ma przyjaciół, z którymi na co dzień się widywało, nie ma już w nich kumpli, z którymi przeżyło się tyle lat, podczas których tyle się wydarzyło. Te wszystkie chwile uciekły zostawiając ich samych podniszczonych przez prawdę jacy naprawdę oni byli i są. Nie rozumiała Francesci, która nie zgłosiła przestępstwa na policję. Brakowało w szatynce cechy, która nakazała by jej im wybaczyć. Brakowało w niej iskry, głosu z tyłu głowy, który szepnął by, żeby po prostu o tym zapomnieć, zamazać te wspomnienia i nie pozwolić, by więcej one powróciły. Włoszka zignorowała cały ból, zagłuszyła go w sobie, na co Lara nigdy nie mogłaby się zdobyć. 
- Najgorsze jest to, że nadal musimy ich tu widywać - dodał Diego patrząc w stronę wejścia do warsztatu. - Nadal ich tolerować, pozwolić im tu pracować. Ciągle mam jej widok przed oczami. Całą potarganą, w poszarpanych ubraniach z krwią cieknącą z nadgarstka. I to przerażenie w jej oczach, ten strach - umilkł na chwilę, gdy głos mu się załamał. Lara doskonale wiedziała dlaczego. Sama zaczęła bać się wychodzić po zmroku, jakby w ciemnościach czaiło się zło, które kiedyś uważało się za najbliższą sobie osobę. - Trzeba się nią zająć. Pomóc jej - do jego tonu wkradła się nuta wyższości, gdy gwałtownie na nią spojrzał. Zaskoczona uciekła wzorkiem gdzie indziej. 
- Pewnie - powiedziała patrząc tępo w podłogę. - Ale ja jej nawet nie znam - wyszeptała cicho, tak, że Diego jej nie usłyszał. Wzięła to ręki narzędzia i ponownie skupiła się na pracy. Nie chodziło o to, że żywiła do Francesci jakieś urazy. Tamtej nocy spotkała ją tak naprawdę po raz pierwszy, choć wiele o niej słyszała z opowieści Marco. Tylko nie mogła pozbyć się z głowy głosu, który nieustannie jej szeptał, że Włoszka ją skrzywdzi, nawet nieświadomie. Zabierając jej Diego. Od lat żywiła do niego coś więcej niż uczucie, które można by było nazwać przyjaźnią, ale każdego dnia w sobie to dusiła, ścierała to ze swojej duszy, by został po tym tylko ledwo widoczny ślad. Ale gdy tylko ponownie go zobaczyła to uczucie powracało ze zdwojoną siłą, niszczą cały mur obronny, który wokół siebie wybudowała. Jeden błysk w jego oku rzucony w jej stronę doprowadzał ją do szaleństwa, rozpalał iskierkę nadzieję w jej sercu. Tylko, że iskierka przerodziła się w ogień, który palił ją od środka, niszczył wszystko co do tej pory utworzyła. A teraz słysząc w jego głosie troskę skierowaną do Francesci, którą ledwo co znał, nie potrafiła zapanować dłużej nad sobą. Nie rozumiała dlaczego tak się o nią martwił, rozmyślał. Nie umiała patrzeć mu już w oczy, nieustannie odwracała wzrok, byle by tylko nie wywołać kolejnego ataku bólu. Nie mogła się przed nim do tego przyznać, nie umiała. Wolała to w sobie zagłuszać, tłumić, byle by tylko prawda nie wyszła na jaw. Tylko, że nie potrafiła stwierdzić ile czasu musiało by minąć, do chwili, w której miałaby wybuchnąć. 


***** 
Szczerzę mówiąc jestem z tego rozdziału zadowolona. Nie wiele się w nim dzieję, wiem, ale uważam, że jest on znośny.  
Z racji tego, że zaczyna się niedługo rok szkolny, przez co strasznie ubolewam, rozdziały będą pojawiały się na pewno w weekendy, co jakieś dwa tygodnie. 

Dziękuję za wszelkie komentarze i wyświetlenia ♥ 

Miłej nocy, buziaki ;* 

2 komentarze: